Kolejny wyjazd służbowy do Korei mobilizuje mnie do spędzenie weekendu w jeszcze jednym ciekawym miejscu na świecie. Seul to dobra baza wypadowa do całej Azji. Patrzę sobie na mapę i odkopuję wiekową relację @Cart-a z Bangladeszu. Ten kraj jakoś nie figuruje na popularnych mapach podróżniczych, wszyscy latają po prostu do Indii. Zapewne niesłusznie – pomyślałem – i przypomniałem sobie stary program na Discovery o wielkich stoczniach rozbiórkowych starych statków, które się właśnie w Bangladeszu znajdują.
Bach! – decyzja podjęta, teraz trzeba tam jeszcze dotrzeć. Z pomocą przychodzi serwis priceline, który składa mi podróż do Seulu z przesiadkami w Monachium i Pekinie (LOT, Lufthansa i Asiana) oraz powróz z Dhaki przez Dubaj i Zurych (Emirates i Swiss). Wszystko to na jednym bilecie w miarę przyzwoitej cenie. Dobieram do tego przelot z Seulu do Dhaki Thaiem za mile (i niestety sporą dopłatą) z layoverem w Bangkoku bo zatęskniłem troszkę za streetfoodowym pad-thaiem. Oto trasa podróży – osiem odcinków z czego 5 na grubo.
No tematy służbowe ogarniam raz-dwa i zostają mi prawie trzy dni na Bangladesz. Na szczęście @Cart przychodzi z pomocą i podrzuca mi kilka hintów co zobaczyć i jak oraz daje namiary na lokalesa do ogarnięcia wyjazdu poza miasto. Przylatuję prosto z Bangkoku, lądujemy o 13-tej.
Poprzedni tydzień spędziłem w Indiach, w Chennai i Bombaju gdzie bezproblemowo poruszałem się uberem kilkanaście razy. Sprawdzam, że działa w Dhace i postanawiam tak właśnie dojechać do hotelu. Wizę uzyskuję na lotnisku (51USD w cash plus wydrukowany bilet powrotny), kolejki żadnej, tylko jeden Japończyk przyleciał ze mną z Bangkoku. Wychodzę przed terminal a tam …. kłębi się dziki tłum ludzi a korek samochodów sięga horyzontu. Niewzruszony próbuję zamówić ubera z bardzo marnym skutkiem. Nie przyjmuje opcji płatności kartą (w Indiach działało bez problemu) i nie mogę wybrać opcji płatność gotówką. Przygląda się mi lokales i oczywiście proponuje podwózkę. Ignoruję go dobre 5 minut i walczą z apką. Gość uśmiecha się i twierdzi, że nie uda mi się zamówić tego ubera. No chyba ma rację, bo apka mówi mi na końcu, że się nie da. Przystępuję do negocjacji z gościem, które kończę na 800 taka – Uber chciał 600 taka więc nie tak źle. Uwaga – 100 taka to 3,6zł! Myślałem, że to jakiś naganiacz ale gościu wyciąga oficjalny bloczek i wypisuje mi voucher na tę taksówkę! Płacę mu gotówką (na szczęście wymieniłem w terminalu dolce – bankomat nie działał) i facet bierze mnie pod rękę i walimy w tłum. Odnajdujemy nasz samochód w tym korku i na wstecznym udaje się wydostać z tego kotła! Uff.
Z hotelem też nie było tak różowo. W Dhace obecne duże sieciówki wokół lotniska ale dość drogie oraz z drugiej strony hotele po kilkadziesiąt złotych, które maja naprawdę fatalne opinie na bookinie, tak naprawdę nie widziałem jeszcze tak złych not nigdzie. Udaje mi się znaleźć coś pośrodku, za 250zł za noc hotel w dzielnicy ambasad, w miarę czysty pokój ze śniadaniem. Wbijam tam po 14 i po przebraniu jestem gotów na wyjście „na miasto”. Chcę zacząć od Fortu Lalbagh, zbudowanego w XVII wieku jako rezydencja ówczesnego gubernatora prowincji Bengal. Po Dhace można poruszać się autobusami, taksówkami, rikszami rowerowymi oraz klasycznymi tuk-tukami, które tutaj zwane są CNG. I tym ostatnim środkiem transportu zamierzam udać się do Old Dhaka. Proszę na recepcji o pomoc w zamówieniu CNG czym wywołuję lekką panikę. Panowie próbują odwieźć mnie od tego pomysłu, wręcz błagają abym wziął taksówkę a najlepiej z przewodnikiem i sam tam nie jechał. Hehe nie straszne mi samodzielne łażenie po nowym mieście i upieram się na CNG. Dostaję od nich wizytówkę hotelu z opisem po bengalsku abym jakoś wrócił i panowie z troską wsadzają mnie do takiego oto pojazdu ?
CNG, które jeżdżą po Dhace są kompletnie zakratowane, na dodatek kierowca zamyka pasażera na zasuwkę od wewnątrz.
Zapytałem po co i dostałem odpowiedź, ze to dla bezpieczeństwa pasażera. Jest taka duża ilość kolizji, że władze miasta nakazały montaż krat aby choć trochę zmitygować skutki wypadków. Bangladesz stoi na gazie, mają własne wydobycie i wszystko co się da jest na gaz przerobione, zarówno CNG jak i LPG. I oczywiście wszystkie tuk-tuki są na gaz, stąd potoczna nazwa. No i po drodze tankujemy:
Wysiadam pod Fort Lalbagh (kurs kosztował 300 taka), kupuję bilet za 400 taka (wydrukowane na bilecie jest 200 ale już zdrożało) i wchodzę na teren fortu. Widoczki przypominają zabytki hinduskie
Jest mnóstwo spacerowiczów lokalnych i nagle staję się dla nich lokalną sensacją. Po 15 minutach zdobię już zapewne kilkanaście stron bangladeskiego instagrama. Dzieci, pary, starsi, każdy chce sobie ze mną zrobić fotkę ? Czasami udaje mi się odwzajemnić:
Kuriozum następuje, jak tych dwóch chłopaków wyciąga portfel i pytają ile chcę kasy za możliwość zrobienia sobie ze mną zdjęcia.
No tak, jestem na całym Old Dhaka prawdopodobnie jedynym turystą dzisiaj.
Na końcu wszyscy obserwujemy piękny atak kani czarnej na miejscowe stadko gołębi:
Mój kolejny pomysł (@Cart – dzięki na hint) to wynajęcie rowerowej rikszy i po prostu pojeżdżenie po uliczkach starej Dhaki. Łatwiej wymyślić niż zrobić, stoję pod bramą fortu przekonany, że rzuci się na mnie tłum naganiaczy a tu nic.
Stoi oczywiście tłum rikszarzy ale patrzą na mnie raczej z przerażeniem i trochę z fascynacją niż z chęcią zarobku! W końcu jeden desperat zdradza chęć podwiezienia ale ni w ząb nie umiem się z nim dogadać. Na szczęście zaczepiam dobrze wyglądającego przechodnia z prośbą o pomoc. Ten zaczyna od sesji zdjęciowej ze mną (plus jego żona i brat) i na szczęście tłumaczy rikszarzowi o co mi chodzi. Rikszarz chce 200 taka za godzinę (7,2zł), z kamienną miną zgadzam się i … w drogę ?
Oto uliczki starej Dhaki.
Jest niesamowicie kolorowo i klimatycznie (no trochę przypomina Old Delhi)
Kup pan drzewo!
Sok z trzciny cukrowej
Każdy minaret musi mieć głośnik!
Różnica jest taka, że jadę w otwartej rikszy i wszyscy, którzy mnie widzą machają do mnie i uśmiechają się serdecznie.
Są takie momenty, że kilka riksz jedzie za nami tylko aby popatrzeć na mnie i mi pomachać! No nigdzie jeszcze mi się nic takiego nie przytrafiło
Ojciec założyciel Bangladeszu Sheikh Mujibur Rahman uśmiecha się z do nas z każdego muru w miescie:
Prawie 2 godziny w popołudniowym upale objeżdżamy centrum miasta i „starówkę”. Ze dwa razy zatrzymywałem się przy innych przechodniach i prosiłem o skorygowanie naszej trasy bo mój ryksiarz potrafił się zapętlać w paru miejscach ?
Krykiet jest ich sportem narodowym i grają nawet na ruchliwej ulicy
W końcu proszę o podwiezienie pod Pink Palace „tłumacz-lokales” zatrzymał się koło nas na rowerze aby do mnie zagadać). Tam rozliczam się z ryksiarzem i idę zwiedzać wściekle różowy budynek zwany Ahsan Manzil, który pełnił różne funkcje, łącznie z byciem siedzibą gubernatora Bengalu.
Tu czeka mnie kolejna sesja zdjęciowa dla miejscowych, wykorzystuje to i robię sam fotki
Wejście kosztuje 500 taka dla obcokrajowców. Łapie mnie młody chłopak, który pomaga kupić bilet (jest spora kolejka, on się wbija łokciami do kasy pierwszy) i opowiada mi przy okazji historię pałacu. Jestem świadomy, że też będzie chciał za to kasę ale na razie się nie przejmuję, chłopak dobrze zna angielski i historię. Jest już godzina 18-sta, czterdzieści minut do zachodu słońca a ja chcę jeszcze zobaczyć stocznię. Idziemy razem na nadbrzeże obok i mój Ismoil oferuje się na przewodnika po jednej z największych „Yardów” rozbiórkowych na świecie.
Bierzemy łódkę z nadbrzeża
Na wodzie niesamowity klimat ciągłego ruchu dużych statków i łodzi.
hiszpan napisał:Nie mam niestety czasu aby popłynąć w taki rejs gdzieś do południowych krańców Bangladeszu, może następnym razem Płynąłem takim, tylko trochę mniejszym (paddle steamerem) do Barisal. Klasa ekonomiczna wyglądała dokładnie tak samo.Old Dhaka jest super, właśnie dla takich miejsc warto podróżować.
:)
hiszpan napisał:Na moją uwagę o tych dzieciach Rabbi tylko wzrusza ramionami – Przecież widzisz tą biedę dookoła, tu nie mamy innego wyjścia, przynajmniej te dzieci coś robią i będą miały jakieś umiejętności a praca dzieci jest tańsza dla pracodawców, lepsza konkurencja – No ta argumentacja jakoś mnie nie przekonuje. Może spojrzę następnym razem na metkę i jeżeli to będzie „Made in Bangladesh” to podwójnie się zastanowię przed zakupem. To niestety nie jest takie czarno-białe. Pytanie, co robiłyby te dzieci, gdyby nie pracowały?Czy one i ich rodziny miałyby co jeść i gdzie spać? Poza tym gdy przestaniemy kupować ubrania "Made in Bangladesh", zachodni giganci odzieżowi przeniosą produkcję gdzieś indziej. Po katastrofie w Rana Plaza w 2013 świat na chwilę się oburzył, ale również w Twojej relacji widać, że niewiele się zmieniło. Dzięki za relację. Miło było wrócić do Bangladeszu.
@ratajczak @Martinuss Foty dopiero uczę się robić bo sprawiłem sobie w zeszłym roku Sony a7 III z obiektywem Tamron 28-200. Ale też są tu foty ze starego dobrego Iphona 13Pro
Dzięki @hiszpan za fajną relację. Właśnie jestem w drodze do Bangladeszu i Twoja relacja trochę podniosła mnie na duchu, bo nie mogę powiedzieć, że zdecydowałem się na tę samodzielną podróż z pełnym przekonaniem. Nawet odezwałem się już do Rabbiego i proponuje mi by jego żona mnie we środę obwoziła po mieście (bo on jest w trakcie obwożenia innej grupy).Do tego przewodnika z pierwszego dnia nie masz czasem kontaktu?P.S. Prognoza pogody mówi, że faktycznie, desz tam jednak nie bangla.
hiszpan napisał:Jak podejdziesz pod Pink Palace to ktoś się na pewno nawinie a nadbrzeże niedaleko.Już opuściłem Bangladesz. W Pink Palace byłem z żoną Rabbiego, do którego kontakt tu zostawiłeś. Sam Pink Palace nie zachwycał, ale wrażenia z Bangladeszu niesamowite. Nie jest to kraj dla turystów mało doświadczonych. To krok dalej niż Wietnam, Tajlandia czy Kambodża. A moim zdaniem nawet dalej niż Indie (pozdrawiam z Kalkuty). Ale jak ktoś już wiele świata przemierzył, to Bangladesz może być dobrym wyborem na wycieczkę. A podobno rejony poza miastami są nawet faktycznie ładne.
Bach! – decyzja podjęta, teraz trzeba tam jeszcze dotrzeć. Z pomocą przychodzi serwis priceline, który składa mi podróż do Seulu z przesiadkami w Monachium i Pekinie (LOT, Lufthansa i Asiana) oraz powróz z Dhaki przez Dubaj i Zurych (Emirates i Swiss). Wszystko to na jednym bilecie w miarę przyzwoitej cenie.
Dobieram do tego przelot z Seulu do Dhaki Thaiem za mile (i niestety sporą dopłatą) z layoverem w Bangkoku bo zatęskniłem troszkę za streetfoodowym pad-thaiem. Oto trasa podróży – osiem odcinków z czego 5 na grubo.
No tematy służbowe ogarniam raz-dwa i zostają mi prawie trzy dni na Bangladesz. Na szczęście @Cart przychodzi z pomocą i podrzuca mi kilka hintów co zobaczyć i jak oraz daje namiary na lokalesa do ogarnięcia wyjazdu poza miasto.
Przylatuję prosto z Bangkoku, lądujemy o 13-tej.
Poprzedni tydzień spędziłem w Indiach, w Chennai i Bombaju gdzie bezproblemowo poruszałem się uberem kilkanaście razy. Sprawdzam, że działa w Dhace i postanawiam tak właśnie dojechać do hotelu. Wizę uzyskuję na lotnisku (51USD w cash plus wydrukowany bilet powrotny), kolejki żadnej, tylko jeden Japończyk przyleciał ze mną z Bangkoku.
Wychodzę przed terminal a tam …. kłębi się dziki tłum ludzi a korek samochodów sięga horyzontu. Niewzruszony próbuję zamówić ubera z bardzo marnym skutkiem. Nie przyjmuje opcji płatności kartą (w Indiach działało bez problemu) i nie mogę wybrać opcji płatność gotówką. Przygląda się mi lokales i oczywiście proponuje podwózkę. Ignoruję go dobre 5 minut i walczą z apką. Gość uśmiecha się i twierdzi, że nie uda mi się zamówić tego ubera. No chyba ma rację, bo apka mówi mi na końcu, że się nie da. Przystępuję do negocjacji z gościem, które kończę na 800 taka – Uber chciał 600 taka więc nie tak źle. Uwaga – 100 taka to 3,6zł!
Myślałem, że to jakiś naganiacz ale gościu wyciąga oficjalny bloczek i wypisuje mi voucher na tę taksówkę! Płacę mu gotówką (na szczęście wymieniłem w terminalu dolce – bankomat nie działał) i facet bierze mnie pod rękę i walimy w tłum. Odnajdujemy nasz samochód w tym korku i na wstecznym udaje się wydostać z tego kotła! Uff.
Z hotelem też nie było tak różowo. W Dhace obecne duże sieciówki wokół lotniska ale dość drogie oraz z drugiej strony hotele po kilkadziesiąt złotych, które maja naprawdę fatalne opinie na bookinie, tak naprawdę nie widziałem jeszcze tak złych not nigdzie. Udaje mi się znaleźć coś pośrodku, za 250zł za noc hotel w dzielnicy ambasad, w miarę czysty pokój ze śniadaniem.
Wbijam tam po 14 i po przebraniu jestem gotów na wyjście „na miasto”. Chcę zacząć od Fortu Lalbagh, zbudowanego w XVII wieku jako rezydencja ówczesnego gubernatora prowincji Bengal.
Po Dhace można poruszać się autobusami, taksówkami, rikszami rowerowymi oraz klasycznymi tuk-tukami, które tutaj zwane są CNG. I tym ostatnim środkiem transportu zamierzam udać się do Old Dhaka. Proszę na recepcji o pomoc w zamówieniu CNG czym wywołuję lekką panikę. Panowie próbują odwieźć mnie od tego pomysłu, wręcz błagają abym wziął taksówkę a najlepiej z przewodnikiem i sam tam nie jechał. Hehe nie straszne mi samodzielne łażenie po nowym mieście i upieram się na CNG. Dostaję od nich wizytówkę hotelu z opisem po bengalsku abym jakoś wrócił i panowie z troską wsadzają mnie do takiego oto pojazdu ?
CNG, które jeżdżą po Dhace są kompletnie zakratowane, na dodatek kierowca zamyka pasażera na zasuwkę od wewnątrz.
Zapytałem po co i dostałem odpowiedź, ze to dla bezpieczeństwa pasażera. Jest taka duża ilość kolizji, że władze miasta nakazały montaż krat aby choć trochę zmitygować skutki wypadków. Bangladesz stoi na gazie, mają własne wydobycie i wszystko co się da jest na gaz przerobione, zarówno CNG jak i LPG. I oczywiście wszystkie tuk-tuki są na gaz, stąd potoczna nazwa. No i po drodze tankujemy:
Wysiadam pod Fort Lalbagh (kurs kosztował 300 taka), kupuję bilet za 400 taka (wydrukowane na bilecie jest 200 ale już zdrożało) i wchodzę na teren fortu. Widoczki przypominają zabytki hinduskie
Jest mnóstwo spacerowiczów lokalnych i nagle staję się dla nich lokalną sensacją. Po 15 minutach zdobię już zapewne kilkanaście stron bangladeskiego instagrama. Dzieci, pary, starsi, każdy chce sobie ze mną zrobić fotkę ?
Czasami udaje mi się odwzajemnić:
Kuriozum następuje, jak tych dwóch chłopaków wyciąga portfel i pytają ile chcę kasy za możliwość zrobienia sobie ze mną zdjęcia.
No tak, jestem na całym Old Dhaka prawdopodobnie jedynym turystą dzisiaj.
Na końcu wszyscy obserwujemy piękny atak kani czarnej na miejscowe stadko gołębi:
Mój kolejny pomysł (@Cart – dzięki na hint) to wynajęcie rowerowej rikszy i po prostu pojeżdżenie po uliczkach starej Dhaki. Łatwiej wymyślić niż zrobić, stoję pod bramą fortu przekonany, że rzuci się na mnie tłum naganiaczy a tu nic.
Stoi oczywiście tłum rikszarzy ale patrzą na mnie raczej z przerażeniem i trochę z fascynacją niż z chęcią zarobku! W końcu jeden desperat zdradza chęć podwiezienia ale ni w ząb nie umiem się z nim dogadać. Na szczęście zaczepiam dobrze wyglądającego przechodnia z prośbą o pomoc. Ten zaczyna od sesji zdjęciowej ze mną (plus jego żona i brat) i na szczęście tłumaczy rikszarzowi o co mi chodzi. Rikszarz chce 200 taka za godzinę (7,2zł), z kamienną miną zgadzam się i … w drogę ?
Oto uliczki starej Dhaki.
Jest niesamowicie kolorowo i klimatycznie (no trochę przypomina Old Delhi)
Kup pan drzewo!
Sok z trzciny cukrowej
Każdy minaret musi mieć głośnik!
Różnica jest taka, że jadę w otwartej rikszy i wszyscy, którzy mnie widzą machają do mnie i uśmiechają się serdecznie.
Są takie momenty, że kilka riksz jedzie za nami tylko aby popatrzeć na mnie i mi pomachać! No nigdzie jeszcze mi się nic takiego nie przytrafiło
Ojciec założyciel Bangladeszu Sheikh Mujibur Rahman uśmiecha się z do nas z każdego muru w miescie:
Prawie 2 godziny w popołudniowym upale objeżdżamy centrum miasta i „starówkę”. Ze dwa razy zatrzymywałem się przy innych przechodniach i prosiłem o skorygowanie naszej trasy bo mój ryksiarz potrafił się zapętlać w paru miejscach ?
Krykiet jest ich sportem narodowym i grają nawet na ruchliwej ulicy
W końcu proszę o podwiezienie pod Pink Palace „tłumacz-lokales” zatrzymał się koło nas na rowerze aby do mnie zagadać). Tam rozliczam się z ryksiarzem i idę zwiedzać wściekle różowy budynek zwany Ahsan Manzil, który pełnił różne funkcje, łącznie z byciem siedzibą gubernatora Bengalu.
Tu czeka mnie kolejna sesja zdjęciowa dla miejscowych, wykorzystuje to i robię sam fotki
Wejście kosztuje 500 taka dla obcokrajowców. Łapie mnie młody chłopak, który pomaga kupić bilet (jest spora kolejka, on się wbija łokciami do kasy pierwszy) i opowiada mi przy okazji historię pałacu. Jestem świadomy, że też będzie chciał za to kasę ale na razie się nie przejmuję, chłopak dobrze zna angielski i historię.
Jest już godzina 18-sta, czterdzieści minut do zachodu słońca a ja chcę jeszcze zobaczyć stocznię. Idziemy razem na nadbrzeże obok i mój Ismoil oferuje się na przewodnika po jednej z największych „Yardów” rozbiórkowych na świecie.
Bierzemy łódkę z nadbrzeża
Na wodzie niesamowity klimat ciągłego ruchu dużych statków i łodzi.