To było jedno z naszych marzeń. Spędzić Sylwestra gdzieś w ciepłym miejscu i to w dodatku na plaży.
Dzielimy to marzenie z przyjaciółmi podczas imprezki w październiku i bach! - wystarczyło trochę gadu-gadu i melanżu i nawet nie wiem kiedy kupiliśmy te bilety na Mauritius na Sylwestra.
Jedyna możliwość bez rujnowania portfela w tym terminie to był przelot Air Mauritius z Londynu Gatwick z dolotami LOTem na Heathrow (na jednym bilecie). Wylot 27 grudnia rano a powrót 1 stycznia wieczorem – na miejscu prawie pełne 5 dni i oczywiście Noc Sylwestrowa do dyspozycji.
Jedyny zgrzyt to transfer z Heathrow na Gatwick w ograniczonym czasie– coś wymyślimy na miejscu. No ale co na tym Mauritiusie robić? No zainspirowała mnie relacja @max2000 z której czerpiemy pełnymi garściami ? Małżonka coś wspomina o plażowaniu ale… jest tyle atrakcji do zobaczenia w 5 dni, że to plażowanie trzeba będzie jakoś ogarnąć w tak zwanym „międzyczasie” ?
Jest nas 6 osób dorosłych więc znakomicie kosztowo wychodzi wynajem segmentu 3-sypialniowego z basenem we Flic-en-Flac – cena grubo poniżej polskich kurortów bałtyckich! Wybór miejscówek był naprawdę spory. Do tego bierzemy 2 samochody w lokalnej taniej wypożyczalni, relacja @max2000 służy nam za przewodnik i planowanie podróży gotowe.
Ależ nam się udała wyprawa! Mauritius naszą zimą to naprawdę najprawdziwszy tropikalny raj. Do tego przyjazdy dla portfela (no z wyłączeniem kosztu biletu lotniczego oczywiście). Łatwo tu zapomnieć, że to przecież państwo afrykańskie.
No ale co z tym Sylwestrem? Czy da się go świętować na plaży??
Jakie jeszcze ukryte cuda znajdziemy na Mauritiusie poza turystycznymi miejscówkami?
Zawsze warto odkrywać też miejscową historię
Czy trekking do 7 wodospadów da się ogarnąć bez przewodnika?
O tych i innych atrakcjach i przygodach będzie właśnie ta relacja ?
Stay Tuned…Podróż rozpoczynamy z samego rana wczesnym LOTem MAXem na Heathrow. Samolot opóźniony jest o godzinę i steward nam tłumaczy, że właśnie na Heathrow jest poranny sajgon przylotowy w związku z powrotami z Bożego Narodzenia i nie mamy slotu. Na szczęście w tę stronę mamy ponad 5 godzin zapasu na przesiadkę, który niestety topnieje… Nie mamy bagaży rejestrowych więc w Londynie przy Terminalu 2, gdzie ląduje LOT udajemy się na Central Bus Station gdzie chcemy złapać autobus na Gatwick. Co chwila jeździ National Express za 30 funtów od osoby. Trochę drogo – pytam w okienku o Flixbusa ale nie ma go na tym terminalu. Pani podpowiada, że co pół godziny zatrzymuje się tu jeszcze „The Airline” i tam u kierowcy bilet na tej samej trasie kupimy za 15 funciaków. No i tak właśnie robimy a po półtorej godziny w londyńskich korkach trafiamy na Gatwick. Tu do samego boarding spędzamy miło czas w saloniku MyLongue. Nie było kolejki i w środku nawet pusto. Przy bramce czeka na nas A350 linii Air Mauritius:
Na pokładzie dwa ciepłe posiłki i napoje do woli, lot trwa prawie 12 godzin i jakoś się dało przeżyć. Lądujemy na Mauritiusie o 7 rano. Kolejka do imigracji bardzo krótka, pani tylko pytała, czy ktoś był w Indiach ostatnio. W hali przylotów cały skład samolotu rozlewa się do kantorków biur podróży i zostajemy chyba sami, którzy przyjechali tu na własną rękę. Bierzemy samochody z wypożyczalni, królują małe Suzuki:
Ponieważ jest 8 rano więc szybka decyzja – zaczynamy od plaż południowego wybrzeża. Jedziemy od razu z terminala na plaże Gris-Gris. Na Mauritiusie ruch jest lewostronny. To była kolonia brytyjska, która dalej jest członkiem Commonwealth. Poza głównymi trasami drogi są relatywnie wąskie ale ruch jest mały i śmigamy śmiało.
Po drodze zwraca naszą uwagę kolorowa świątynia hinduska – zarządzam rozprostowanie kości:
Na wyspie zamieszkują potomkowie Hindusów sprowadzonych tu w XIX wieku przez Brytyjczyków do uprawy trzciny cukrowej. Jest to całkiem duża populacja bo prawie 1,3mln osób. Przejeżdżając przez małe miasteczka na Mauritiusie czujemy się jak w Indiach – powiedzmy jak na Goa – bo nie ma ekstremizmu. Ale ludzie chodzą ubrani w większości na modłę hinduską a zwłaszcza kobiety. Takich przydrożnych świątyń jest cała masa, prawie jak u nas kościołów.
Dojeżdżamy do Gris-Gris. Do plaży jest dojście z wysokiego klifu:
Ale cieplutko, jesteśmy jedynymi plażowiczami pomimo sporej grupy miejscowych podziwiających krajobrazy na klifie.
Kolejnym punktem programu jest objazd południowej części wyspy w kierunku Le Morne. Po drodze wspaniałe nadmorskie krajobrazy i niesamowicie niebieskie morze.
Zatrzymujemy się przy punkcie widokowym Maconde. Samochód zostawia się przy drodze uważając na ruch
Z cypelka podziwiamy kolory morza
Następny przystanek to Le Morne Brabant i półwysep, który jest wpisany na listę UNESCO. Na górze jest punkt widokowy ale przeczytaliśmy, że po deszczach uszkodzona jest ścieżka i chwilowo nie da się na niego wejść
Zadowalamy się pobytem na wspaniałej plaży.
Tutaj dla odmiany jest mnóstwo Hindusów plażujących rodzinnie, z grillami i muzyką – niezły folklor. Odpoczywamy po długim locie taplając się w ciepłej wodzie ?
Pisze do mnie na whatsappie nasz host, że nasza willa jest już gotowa i możemy przyjechać. No super, zbieramy się na ostatni krótki odcinek do Flic-en-Flac gdzie mamy nasz nocleg. Po drodze jeszcze supermarket z zaopatrzeniem na śniadanko i degustacje. Tu panuje jak najbardziej świąteczna atmosfera – ciekawy widok w ten wielki upał.
Wybrałem Flic-en-Flac z premedytacją na podstawie rekomendacji @max2000 oraz wielu innych bywalców Mauritiusa. Czeka na nas szeregowa willa z basenem i tarasem na dachu – w pełni wyposażona i cała do naszej dyspozycji:
Nasza pani host czeka na nas i opowiada nam przy okazji o historii Mauritiusa, hinduskim pochodzeniu jego mieszkańców i odpowiada na nurtujące nas pytanie dlaczego w byłej kolonii brytyjskiej wszyscy zdają się mówić po francusku? No i wyprowadza nas z błędu, że to nie jest francuski tylko kreolski Mauritiusa – taka odmiana francuskiego zmodyfikowana pod wpływem języka lokalnego. Mówi o sobie, że mówi po maurytyjsku a tym językiem – tylko mówionym, nie ma formy pisanej, posługuje się 80% ludności Mauritiusu. Ona sama jest hinduską muzułmanką i oczywiście mówi oprócz kreolskiego po angielsku, francusku i w swojej odmianie Hindi. Mają tu niezłą historię, Mauritius odkryli Holendrzy, skolonizowali Francuzi, na początku XIX wieku podbili Brytyjczycy i w końcu w 1968 roku Mauritius uzyskał niepodległość.
Po krótkim odpoczynku wybieramy się na wieczorny spacer na słynną długą plażę Flic-en-Flac. Po drodze widać, ze niektóre domy wymagają ochrony z drutu kolczastego.
Roślinność jest niesamowicie bujna i pięknie kolorowa
Spotykamy sporo bezpańskich psów ale trzymają się na szczęście z daleka. Na plaży jest już po zachodzie słońca – no brzydko nie jest ?
W miejscowych punktach steetfoodowych degustujemy hinduskie pierożki samosa oraz owoce morza
Na końcu Flic-en-Flac macha do nas Święty Mikołaj
;)
No wspaniale się zapowiada ten pobyt a to był dopiero pierwszy dzień. Jest tu po prostu pięknie!
c.d.n.Drugi dzień traktujemy czysto rekreacyjne. Przede wszystkim wyspaliśmy się po podróży. Po śniadanku towarzystwo ma jednak chęć na podróżowanie więc zarządzam zwiedzanie północnej części wyspy. Zaczniemy od stolicy – Port Louis.
Naczytałem się o wielkich korkach na Mauritiusie ale w okresie noworocznym, w którym tu jesteśmy drogi są raczej pustawe i jeździ się bardzo dobrze i szybko. Ludzi też za dużo nie widać. Być może wszyscy turyści zalegli w swoich zamkniętych wszystkomających kurortach i nie wyściubiają nosa na zewnątrz?
W Port Louis idziemy przejść się na Waterfront, który jest pięknie odnowiony. No normalnie jak nie Afryka. Parkujemy pod budynkiem poczty. Tej samej, która wydała słynne znaczki pocztowe w XIX wieku, poszukiwane przez wszystkich kolekcjonerów świata – pierwsze „Mauritiusy” Przyznaje, że ja zaprzyjaźniłem się z nazwą „Mauritius” w dzieciństwie właśnie po przeczytaniu słynnego komiksu o przygodach kapitana Żbika w odcinku „Złoty Mauriutius” Tam za ten cenny znaczek szef bandy był gotów zabić! No więc cała ta historia zaczęła się w tym budynku.
Ale dalszy kawałek nadbrzeżna to mikst nowoczesności ze starymi portowymi budynkami
Na końcu trafiamy do muzeum niewolnictwa a także zabytku z listy Unesco – Aapravasi Ghat.
Nie ma za dużo oglądania, to fragment nadbrzeża i baraki, przez które przechodzili pierwsi hinduscy imigranci sprowadzani przez Brytyjczyków do uprawy trzciny cukrowej.
Brytyjczycy zrobili tu eksperyment dla całego imperium, nie sprowadzali niewolników tylko ochotników, którym zapewniono pracę (oczywiście za grosze) aby uzyskać większą lojalność i wydajność pracy. Eksperyment się udał i z powodzeniem stosowano go później w innych częściach Commonwealth. Do kolejnej atrakcji – ogrodu botanicznego Sir Seewoosagur Ramgoolam wiedzie szybka dwupasmowa trasa. Jest to najstarszy ogród botaniczny na półkuli południowej założony już w 1735 roku jeszcze przez Francuzów. Pomimo, że to oczywiście zbiorowisko roślin z całej Afryki ogród robi niesamowite wrażenie. Spędziliśmy tam prawie 2 godziny i naprawdę nie było nudno. Ogród ma kilka hitów do których zaliczają się nenufary czyli gatunek lilii wodnej:
Na tych wielkich liściach można spotkać ptaka, którego nazwa bardzo się w Polsce kojarzy – kurka wodna ?
Najczęściej występującym ptakiem na Mauritiusie jest mojna czyli podgatunek szpaka
Lata też sporo wikłaczy
Można spotkać kilka ciekawych gatunków drzew – tutaj kigelia afrykańska czyli drzewo kiełbasiane
Trzeba uważać, bo te (niejadalne) owoce ważą nawet 5kg - zakaz piknikowania!
Ale super!! Też tak chcę!! mam pytanie, ile kosztował taki bilet? Na chwilę obecną termin okołosylwestrowy na tej trasie wynosi 3100 zł (przez Londyn). I czy ta przesiadka była gwarantowana przez przewoźnika w razie czego (dosyć mało czasu na zmianę lotniska, zwłaszcza jak trzeba czekać na bagaż)
@pomorzanka, twoja cena jest bardzo dobra jak na ten kierunek na sylwestra. Ja kupowałem 1,5 miesiąca przed sylwestrem i niestety była już czwórka z przodu.Ponieważ cały bilet wystawia jedna linia lotnicza to przesiadka powinna być gwarantowana ale zmiana lotniska jest we własnym zakresie. Zakładałem, że jak nie dotrę na lot powrotny z przyczyn opóźnień to dostanę po prostu przebukowanie darmowe na następny lot. Te 3,5 godziny to jednak sporo pod warunkiem, że się nigdzie nie zamarudzi i nie ma jakiegoś gigakorka na obwodnicy Londynu.
W listopadzie byłem także w Flic en Flac. Za bilety na trasie FCO-CDG-NBO-MRU-NBO-LHR zapłaciłem coś około 1700 PLN. Potem linia lotnicza zmieniła mi na FCO-DXB-MRU liniami Emirates, a wracałem Kenya Airways z nocką spędzoną w saloniku w NBO. Było znośnie. Za doloty WAW->FCO i LHR->WAW zapłaciłem około 800 PLN. W LHR transfer między terminalami zajął sporo czasu i tylko zdążyłem wziąć prysznic w saloniku Singapure.
Odpowiem może słowami mojej żony: "Jestem zachwycona pogodą, to nic, że jeden dzień padało i tak spędziłam na plaży wystarczającą ilość czasu bo przez większość pobytu było gorąco i świeciło słoneczko
:D" Ja osobiście jestem pogodoodporny
;)
Dzielimy to marzenie z przyjaciółmi podczas imprezki w październiku i bach! - wystarczyło trochę gadu-gadu i melanżu i nawet nie wiem kiedy kupiliśmy te bilety na Mauritius na Sylwestra.
Jedyna możliwość bez rujnowania portfela w tym terminie to był przelot Air Mauritius z Londynu Gatwick z dolotami LOTem na Heathrow (na jednym bilecie). Wylot 27 grudnia rano a powrót 1 stycznia wieczorem – na miejscu prawie pełne 5 dni i oczywiście Noc Sylwestrowa do dyspozycji.
Jedyny zgrzyt to transfer z Heathrow na Gatwick w ograniczonym czasie– coś wymyślimy na miejscu. No ale co na tym Mauritiusie robić? No zainspirowała mnie relacja @max2000 z której czerpiemy pełnymi garściami ? Małżonka coś wspomina o plażowaniu ale… jest tyle atrakcji do zobaczenia w 5 dni, że to plażowanie trzeba będzie jakoś ogarnąć w tak zwanym „międzyczasie” ?
Jest nas 6 osób dorosłych więc znakomicie kosztowo wychodzi wynajem segmentu 3-sypialniowego z basenem we Flic-en-Flac – cena grubo poniżej polskich kurortów bałtyckich! Wybór miejscówek był naprawdę spory.
Do tego bierzemy 2 samochody w lokalnej taniej wypożyczalni, relacja @max2000 służy nam za przewodnik i planowanie podróży gotowe.
Ależ nam się udała wyprawa! Mauritius naszą zimą to naprawdę najprawdziwszy tropikalny raj. Do tego przyjazdy dla portfela (no z wyłączeniem kosztu biletu lotniczego oczywiście). Łatwo tu zapomnieć, że to przecież państwo afrykańskie.
No ale co z tym Sylwestrem?
Czy da się go świętować na plaży??
Jakie jeszcze ukryte cuda znajdziemy na Mauritiusie poza turystycznymi miejscówkami?
Zawsze warto odkrywać też miejscową historię
Czy trekking do 7 wodospadów da się ogarnąć bez przewodnika?
O tych i innych atrakcjach i przygodach będzie właśnie ta relacja ?
Stay Tuned…Podróż rozpoczynamy z samego rana wczesnym LOTem MAXem na Heathrow. Samolot opóźniony jest o godzinę i steward nam tłumaczy, że właśnie na Heathrow jest poranny sajgon przylotowy w związku z powrotami z Bożego Narodzenia i nie mamy slotu. Na szczęście w tę stronę mamy ponad 5 godzin zapasu na przesiadkę, który niestety topnieje…
Nie mamy bagaży rejestrowych więc w Londynie przy Terminalu 2, gdzie ląduje LOT udajemy się na Central Bus Station gdzie chcemy złapać autobus na Gatwick. Co chwila jeździ National Express za 30 funtów od osoby. Trochę drogo – pytam w okienku o Flixbusa ale nie ma go na tym terminalu. Pani podpowiada, że co pół godziny zatrzymuje się tu jeszcze „The Airline” i tam u kierowcy bilet na tej samej trasie kupimy za 15 funciaków. No i tak właśnie robimy a po półtorej godziny w londyńskich korkach trafiamy na Gatwick. Tu do samego boarding spędzamy miło czas w saloniku MyLongue. Nie było kolejki i w środku nawet pusto.
Przy bramce czeka na nas A350 linii Air Mauritius:
Na pokładzie dwa ciepłe posiłki i napoje do woli, lot trwa prawie 12 godzin i jakoś się dało przeżyć.
Lądujemy na Mauritiusie o 7 rano. Kolejka do imigracji bardzo krótka, pani tylko pytała, czy ktoś był w Indiach ostatnio. W hali przylotów cały skład samolotu rozlewa się do kantorków biur podróży i zostajemy chyba sami, którzy przyjechali tu na własną rękę. Bierzemy samochody z wypożyczalni, królują małe Suzuki:
Ponieważ jest 8 rano więc szybka decyzja – zaczynamy od plaż południowego wybrzeża. Jedziemy od razu z terminala na plaże Gris-Gris. Na Mauritiusie ruch jest lewostronny. To była kolonia brytyjska, która dalej jest członkiem Commonwealth. Poza głównymi trasami drogi są relatywnie wąskie ale ruch jest mały i śmigamy śmiało.
Po drodze zwraca naszą uwagę kolorowa świątynia hinduska – zarządzam rozprostowanie kości:
Na wyspie zamieszkują potomkowie Hindusów sprowadzonych tu w XIX wieku przez Brytyjczyków do uprawy trzciny cukrowej. Jest to całkiem duża populacja bo prawie 1,3mln osób.
Przejeżdżając przez małe miasteczka na Mauritiusie czujemy się jak w Indiach – powiedzmy jak na Goa – bo nie ma ekstremizmu. Ale ludzie chodzą ubrani w większości na modłę hinduską a zwłaszcza kobiety. Takich przydrożnych świątyń jest cała masa, prawie jak u nas kościołów.
Dojeżdżamy do Gris-Gris. Do plaży jest dojście z wysokiego klifu:
Ale cieplutko, jesteśmy jedynymi plażowiczami pomimo sporej grupy miejscowych podziwiających krajobrazy na klifie.
Kolejnym punktem programu jest objazd południowej części wyspy w kierunku Le Morne. Po drodze wspaniałe nadmorskie krajobrazy i niesamowicie niebieskie morze.
Zatrzymujemy się przy punkcie widokowym Maconde. Samochód zostawia się przy drodze uważając na ruch
Z cypelka podziwiamy kolory morza
Następny przystanek to Le Morne Brabant i półwysep, który jest wpisany na listę UNESCO. Na górze jest punkt widokowy ale przeczytaliśmy, że po deszczach uszkodzona jest ścieżka i chwilowo nie da się na niego wejść
Zadowalamy się pobytem na wspaniałej plaży.
Tutaj dla odmiany jest mnóstwo Hindusów plażujących rodzinnie, z grillami i muzyką – niezły folklor. Odpoczywamy po długim locie taplając się w ciepłej wodzie ?
Pisze do mnie na whatsappie nasz host, że nasza willa jest już gotowa i możemy przyjechać. No super, zbieramy się na ostatni krótki odcinek do Flic-en-Flac gdzie mamy nasz nocleg.
Po drodze jeszcze supermarket z zaopatrzeniem na śniadanko i degustacje. Tu panuje jak najbardziej świąteczna atmosfera – ciekawy widok w ten wielki upał.
Wybrałem Flic-en-Flac z premedytacją na podstawie rekomendacji @max2000 oraz wielu innych bywalców Mauritiusa. Czeka na nas szeregowa willa z basenem i tarasem na dachu – w pełni wyposażona i cała do naszej dyspozycji:
Nasza pani host czeka na nas i opowiada nam przy okazji o historii Mauritiusa, hinduskim pochodzeniu jego mieszkańców i odpowiada na nurtujące nas pytanie dlaczego w byłej kolonii brytyjskiej wszyscy zdają się mówić po francusku? No i wyprowadza nas z błędu, że to nie jest francuski tylko kreolski Mauritiusa – taka odmiana francuskiego zmodyfikowana pod wpływem języka lokalnego. Mówi o sobie, że mówi po maurytyjsku a tym językiem – tylko mówionym, nie ma formy pisanej, posługuje się 80% ludności Mauritiusu. Ona sama jest hinduską muzułmanką i oczywiście mówi oprócz kreolskiego po angielsku, francusku i w swojej odmianie Hindi.
Mają tu niezłą historię, Mauritius odkryli Holendrzy, skolonizowali Francuzi, na początku XIX wieku podbili Brytyjczycy i w końcu w 1968 roku Mauritius uzyskał niepodległość.
Po krótkim odpoczynku wybieramy się na wieczorny spacer na słynną długą plażę Flic-en-Flac. Po drodze widać, ze niektóre domy wymagają ochrony z drutu kolczastego.
Roślinność jest niesamowicie bujna i pięknie kolorowa
Spotykamy sporo bezpańskich psów ale trzymają się na szczęście z daleka. Na plaży jest już po zachodzie słońca – no brzydko nie jest ?
W miejscowych punktach steetfoodowych degustujemy hinduskie pierożki samosa oraz owoce morza
Na końcu Flic-en-Flac macha do nas Święty Mikołaj ;)
No wspaniale się zapowiada ten pobyt a to był dopiero pierwszy dzień. Jest tu po prostu pięknie!
c.d.n.Drugi dzień traktujemy czysto rekreacyjne. Przede wszystkim wyspaliśmy się po podróży. Po śniadanku towarzystwo ma jednak chęć na podróżowanie więc zarządzam zwiedzanie północnej części wyspy. Zaczniemy od stolicy – Port Louis.
Naczytałem się o wielkich korkach na Mauritiusie ale w okresie noworocznym, w którym tu jesteśmy drogi są raczej pustawe i jeździ się bardzo dobrze i szybko. Ludzi też za dużo nie widać. Być może wszyscy turyści zalegli w swoich zamkniętych wszystkomających kurortach i nie wyściubiają nosa na zewnątrz?
W Port Louis idziemy przejść się na Waterfront, który jest pięknie odnowiony. No normalnie jak nie Afryka.
Parkujemy pod budynkiem poczty. Tej samej, która wydała słynne znaczki pocztowe w XIX wieku, poszukiwane przez wszystkich kolekcjonerów świata – pierwsze „Mauritiusy” Przyznaje, że ja zaprzyjaźniłem się z nazwą „Mauritius” w dzieciństwie właśnie po przeczytaniu słynnego komiksu o przygodach kapitana Żbika w odcinku „Złoty Mauriutius” Tam za ten cenny znaczek szef bandy był gotów zabić! No więc cała ta historia zaczęła się w tym budynku.
Ale dalszy kawałek nadbrzeżna to mikst nowoczesności ze starymi portowymi budynkami
Na końcu trafiamy do muzeum niewolnictwa a także zabytku z listy Unesco – Aapravasi Ghat.
Nie ma za dużo oglądania, to fragment nadbrzeża i baraki, przez które przechodzili pierwsi hinduscy imigranci sprowadzani przez Brytyjczyków do uprawy trzciny cukrowej.
Brytyjczycy zrobili tu eksperyment dla całego imperium, nie sprowadzali niewolników tylko ochotników, którym zapewniono pracę (oczywiście za grosze) aby uzyskać większą lojalność i wydajność pracy. Eksperyment się udał i z powodzeniem stosowano go później w innych częściach Commonwealth.
Do kolejnej atrakcji – ogrodu botanicznego Sir Seewoosagur Ramgoolam wiedzie szybka dwupasmowa trasa. Jest to najstarszy ogród botaniczny na półkuli południowej założony już w 1735 roku jeszcze przez Francuzów. Pomimo, że to oczywiście zbiorowisko roślin z całej Afryki ogród robi niesamowite wrażenie. Spędziliśmy tam prawie 2 godziny i naprawdę nie było nudno. Ogród ma kilka hitów do których zaliczają się nenufary czyli gatunek lilii wodnej:
Na tych wielkich liściach można spotkać ptaka, którego nazwa bardzo się w Polsce kojarzy – kurka wodna ?
Najczęściej występującym ptakiem na Mauritiusie jest mojna czyli podgatunek szpaka
Lata też sporo wikłaczy
Można spotkać kilka ciekawych gatunków drzew – tutaj kigelia afrykańska czyli drzewo kiełbasiane
Trzeba uważać, bo te (niejadalne) owoce ważą nawet 5kg - zakaz piknikowania!
Spotykamy chlebowce
Baobaby